W obozie IV gaz i żywność się skończyły. W tej sytuacji Carlos Carsolio i Wanda Rutkiewicz 12 maja 1992 r. w nocy wyruszyli w kierunku szczytu Kanczendzangi trzeciej pod względem wysokości góry świata, o której mówi się, że nie lubi kobiet.
Reklama
Pogoda była dobra, ale głęboki śnieg utrudniał marsz osłabionej Wandzie, która nie nadążała za Carlosem Carsoliem. Po 12 godzinach wspinaczki, około 17.00, Carlos zdobył szczyt. Schodząc w dół, trzy godziny później natknął się na Wandę Rutkiewicz na wysokości ok. 8 300 m, gdzie przygotowywała się do biwaku. Było bardzo zimno, wiał silny wiatr. Alpinistka miała tylko goreteksową płachtę, zapasowe rękawiczki, gogle i czapkę. Mimo ogromnego zmęczenia nie chciała wracać do obozu IV. Postanowiła zdobyć Kanczendzongę i nic innego się dla niej nie liczyło. Została sama. Następnego dnia, 13 maja, pogoda zaczęła się psuć. Około 11.00 przyszło załamanie – burze śnieżne i mgły. Mijały minuty, godziny i dni, a Wanda nie wracała. W bazie żywiono nadzieję, że zdołała zejść na stronę Tybetu. Tak się jednak nie stało. 25 maja 1992 r. agencja Reutera podała informację o zaginięciu najlepszej polskiej alpinistki, pierwszej kobiety, która stanęła na K2. W 1990 r. Wanda miała 47 lat i w górach nie poruszała się już tak szybko jak dawniej. Co gorsza, coraz mniej ludzi chciało się z nią wspinać.
Kilka lat wcześniej, w 1984 r., podczas wyprawy na Nanga Parbat Krystyna Palmowska dostrzegła, że koleżanka zapomina o swoich ograniczeniach – wieku, nieustannym bólu pechowo złamanej niegdyś nogi i problemach finansowych. – Nie była już tak dobra jak wcześniej (...) – wspomina Krystyna. Miała natomiast jeszcze większą determinację. Nie mogłyśmy się zrozumieć ani zgodzić. Próbowałyśmy jej wyjaśnić, że nie można tak dalej, ale nie chciała nas słuchać. Jak twierdzą niektórzy znajomi, największym problemem Wandy była jej silna osobowość. Potrafiła jedynie rywalizować. Nawiązywanie głębokich przyjaźni przychodziło jej z trudem. Rok 1990 przyniósł szalenie ambitny, ale też kontrowersyjny projekt pt. Karawana do marzeń. Alpinistka postawiła na szali swoje życie. Prasa rozpisywała się, że Wanda Rutkiewicz zostanie pierwszą kobietą, która zdobędzie wszystkie 14 ośmiotysięczników świata. Projekt przewidywał wejście na brakujące jej do Korony Himalajów osiem szczytów w ciągu półtora roku.
Mówiono, że ten plan jest niemożliwy do zrealizowania. Nawet najlepiej przygotowani alpiniści potrzebują czterech-sześciu miesięcy na odzyskanie pełni sił po przekroczeniu granicy 8 000 m. Większość wejść w Himalajach wymaga minimum sześciu tygodni aklimatyzacji, nie mówiąc już o pogodzie, która może popsuć szyki każdej wyprawie. Ona jednak zdawała się tym nie przejmować.
Pod koniec 1991 r. stanęła na Cho Oyu (8 201 m) i Annapurnie (8 091 m). Czas uciekał – do wyznaczonego terminu pozostało jej zaledwie kilka miesięcy. Co gorsza, zdobycie Annapurny niektórzy zaczęli podawać w wątpliwość. Od początku wyprawy na tę górę wszystko sprzysięgło się przeciw niej. W połowie drogi na szczyt spadające kamienie zraniły ją w nogę i Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy, nakazał jej zejście. Odmówiła. Pięła się dalej samotnie i bardzo wolno, walcząc z bólem i górą, aż w końcu ją zdobyła. W kraju zamiast gratulacji czekał na nią skandal. Polski Związek Alpinizmu wszczął śledztwo w sprawie tego wejścia. Wprawdzie po kilku dniach uznano jej rację, ale niesmak pozostał. – Wanda, uznaliśmy, że weszłaś, ale ja ci, k..., nie wierzę – oznajmił Krzysztof Wielicki. Reinhold Messner bronił jej jednak: Gdy pisałem książkę o Annapurnie, umieściłem w niej Wandę bez wahania, jako jedną ze zdobywczyń. Nie mam cienia wątpliwości, że tego dokonała – mówił.
Pomówienie Wandy o to, że nie weszła na szczyt Annapurny było jedną z największych tragedii jej życia. Sytuacja ta tylko wzmogła jej determinację w dążeniu do zdobycia kolejnego osmiotysięcznika. Pasją Wandy Rutkiewicz były góry i cała jej egzystencja sprowadzała się do tego, aby jak najszybciej w nie wrócić. Niemniej po blisko dwóch dekadach takiego życia alpinistka sprawiała wrażenie wypalonej i bardzo samotnej. – Pod koniec nie miała nic poza górami – stwierdził brytyjski himalaista Henry Todd. Inny znajomy Wandy, Jim Curran, który spotkał ją w 1992 r. podczas Katowickiego Festiwalu Filmowego, powiedział: Wydawała się bardzo wyobcowana i samotna. I żal mi jej było potwornie. Pamiętam, że pożegnałem się z nią, myśląc: „Już więcej jej nie zobaczę”. Od wczesnego dzieciństwa Wandzie Rutkiewicz towarzyszyła śmierć bliskich. W 1948 r. straciła brata, który zginął na skutek wybuchu niewypału. Kilkanaście lat później w bestialski sposób zamordowany został jej ojciec. To on rozbudził w niej zamiłowanie do sportów i nauczył mądrej zasady, że najważniejsze jest dobre przygotowanie podjętego przedsięwzięcia. Wielu jej znajomych, w tym życiowego partnera, zabiła pasja do gór.
Kobieta w zdominowanym przez mężczyzn świecie alpinizmu nie miała łatwego życia. Wanda dodatkowo była zgrabna, atrakcyjna, miała ujmujący uśmiech. Zdaniem niektórych mężczyzn wspaniale nadawałby się do ogrzewania śpiwora, ale nie do wspinaczki na jednej linie. Ona tymczasem chciała zdobywać kolejne szczyty. Twarda i ambitna, szybko stała się dla mężczyzn zagrożeniem. Miejsce zachwytu zajęły zawiść i niechęć do jej umiejętności i niezależnego charakteru. Andrzej Zawada, który poznał ją w 1965 r. (była wówczas dwudziestoparoletnią dziewczyną), tak o niej mówił: – Była zafascynowana górami. Chciała jak najprędzej poznać wszystkie arkana sztuki wspinania się w skale i lodzie. I my byliśmy jej potrzebni tylko do tego, co stało się przykrym odkryciem dla wielu zakochanych w niej mężczyzn. Podczas pierwszej znaczącej wyprawy, na Pik Lenina (7 134 m) w Pamirze w 1970 r., biorący w niej udział mężczyźni nie traktowali alpinistki jak partnera. Ona nie pozostawała im dłużna. – Pamiętam, jak nasi gospodarze, na swe nieszczęście, namówili Wandę, by spróbowała się z nimi w zawodach siłowych na rękę. Pokonała wszystkich, choć prosiliśmy ją, żeby, choćby ze względów taktycznych, poddała się jednemu. Uparta, twarda i niepokonana, taka była i taką pozostała do końca – wspominał Andrzej Zawada, lider przedsięwzięcia.
Na mount Evereście Wanda Rutkiewicz stanęła 16 października 1978 r., w dniu pamiętnym dla Polaków także z powodu wyboru Karola Wojtyły na papieża. Została pierwszą Polką i pierwszą Europejką, która zdobyła najwyższą górę świata. W lipcu 1979 r., podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, Wanda podarowała mu kamień z Everestu oprawiony w srebro. – Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko – tymi słowami zwrócił się do niej Papież.
Po zdobyciu Everestu Wanda Rutkiewicz stała się osobą medialną, rozpoznawalną wszędzie. Wyczynem tym ugruntowała też swoją pozycję w świecie wspinaczkowym jako najlepszej himalaistki. Nowa gwiazda szybko się jednak przekonała, że życie w blasku jupiterów może być męczące. Przesiadywanie na kanapie, popijanie herbaty i odpowiadanie dziennikarzom na te same pytania zaczynały wywoływać u niej irytację. Mawiała, że czasem łatwiej jest wejść na szczyt, niż opisać, jak się tego dokonało. Jednak to właśnie dzięki popularności zdobyła środki finansowe na kolejną wyprawę.
Kilka miesięcy później, 23 czerwca, w dniu imienin Wandy, do drzwi jej mieszkania zadzwonił nastoletni chłopiec. Podarował jej bukiet kwiatów oraz zapakowany upominek – i uciekł. W pudełku znajdowało się 100 tys. złotych i liścik: Wykorzystaj te pieniądze na następne górskie przedsięwzięcia – oby w tak dobrym stylu jak Mount Everest. W latach 80. były to ogromne pieniądze, które pozwoliły alpinistce sfinansowaać prawie całą wyprawę na K2. O zdobyciu K2 Wanda marzyła od początku kariery alpinistycznej. Dzięki wejściu na Everest zdołała uzyskać pozwolenie na podjęcie próby zdobycia góry przez zespół kobiecy.
W 1982 r., mimo problemów z nogą, którą złamała kilka miesięcy wcześniej podczas treningu, wraz z 11 innymi alpinistkami ruszyła pod K2. Aby przejść 150-kilometrowy szlak z Dasso do podnóża góry, trzeba być w szczytowej formy. Wyczerpująca podróż trwa dwa tygodnie. Wanda przeszła całą drogę o kulach. – Ona miała determinację, by to zrobić, niezależnie od wszelkich przeszkód i okoliczności – wspomina Krystyna Palmowska. Niestety, wyprawa zakończyła się tragicznie. Jedna z uczestniczek, Halina Kruger- -Syrokomska, zmarła. W 1984 r. Rutkiewicz znów usiłowała pokonać górę. Także bez powodzenia. Po dwóch próbach zdobycia K2 Wanda postanowiła odpocząć od gór. Wolny czas poświęciła innemu ekstremalnemu sportowi – rajdom samochodowym. Za kółkiem czuła się równie pewnie jak na ośmiotysięcznikach, uwielbiała szybką jazdę. W końcu jednak pasja do gór wróciła. W 1986 r. dołączyła do francuskiego zespołu, który jako pierwszy w tamtym roku prowadził działalność u podnóża szczytu. 23 czerwca Rutkiewicz stanęła na K2. Została pierwszą kobietą i pierwszą Polką, która zdołała tego dokonać.
W marcu 1992 r. młodzi meksykańscy himalaiści Elsa i Carlos Carsolio zaproponowali doświadczonej koleżance wspólne zdobywanie Kanczendzongi, na której w owych czasach nie stanęła jeszcze kobieta. Miał to być trzeci ośmiotysięcznik w ramach Karawany do marzeń. Choć w czasie wyprawy Wanda mężnie znosiła dolegliwości, myślami była daleko. Dwa lata wcześniej zginął niemiecki himalaista Kurt Lyncke, w którym była zakochana.
Carlos Carsolio był ostatnim, który widział Wandę. Próbowano go obarczać winą za jej śmierć. Mógł przecież zmusić ją do odwrotu. Tylko że w tym zespole to ona była gwiazdą. To ona była najlepsza. W końcu sama mówiła: Zespół wyruszający w góry ma przed sobą określony cel, który będzie realizował za wszelką cenę. (...) Nie wolno zakładać i żywić oczekiwań wobec innych, że w sytuacji zagrożenia życia narażą własne życie, by nam pomóc. Nie wolno swoim postępowaniem zmuszać ludzi do wyborów ostatecznych. (...) Ludzie siedzący na dole, w bezpiecznym cieple, nie powinni oceniać innych, którzy walczą o przetrwanie w warunkach ekstremalnych. Przez lata matka Wandy, Maria Błaszkiewicz, żyła w przekonaniu, że córka żyje. Jej zdaniem Wanda mogła zejść ze szczytu z tybetańskiej strony i zamieszkać w jednym z nepalskich klasztorów. Niektórzy twierdzili, że popełniła samobójstwo. Inni zaprzeczali, ale uważali, że na swój sposób szukała śmierci. W końcu stawiała sobie ryzykowne cele. – Nie chcę umierać, ale nie mam nic przeciwko śmierci w górach. Jestem z nią obeznana (...).
Kilka lat temu grupa wspinaczy zdobywających Kanczendzongę natknęła się na kobiece zwłoki. Przypuszczano, że może to być Rutkiewicz. Po dokładniejszych badaniach okazało się jednak, że nie. W 1996 r. po sprawie założonej przez brata Michała warszawski sąd uznał Wandę Rutkiewicz za zmarłą w dniu 13 maja 1992 r. o godz. 24.00.
Reklama